niedziela, 27 lutego 2011

Szeroko otwarte ramiona.

"Jedną z możliwości, jakie miał syn marnotrawny było udawanie. (Łk.15: 11-27) Mógł wrócić do dawnej maskarady i twierdzić, że wszystko jest w porządku. Mógł spędzić całe życie w zagrodzie dla świń i udawać, że to pałac. Nie zrobił jednak tego. Coś mu nagle podpowiedziało, że nadszedł czas prawdy. Spojrzał w lustro w kałuży. Twarz, którą ujął, nie była ładna- brudna i opuchnięta. Odwrócił od niej wzrok. „Nie myśl o tym. Nie masz gorzej niż inni. Jutro będzie lepiej.” Kłamstwa spodziewały się przychylnego przyjęcia. Przedtem zawsze je znajdowały. „Nie tym razem”- wymamrotał i znowu przyjrzał się swojemu odbiciu. „jakże nisko upadłem”- oto pierwsze słowa prawdy. Zajrzał sobie prosto w oczy. Pomyślał o ojcu. „Zawsze mówiono, że mam twoje oczy.” Przypomniał sobie pełen cierpienia wzrok ojca, gdy powiedział mu, że opuszcza dom. „Jakże musiałem cie zranić.” Do kałuży popłynęła łza. Po niej następna. I jeszcze jedna. Tama została przerwana. Ukrył twarz w brudnych dłoniach, gdy tymczasem łzy zrobiły to, co robią najlepiej- opłukały mu duszę. Siedział jeszcze przez jakiś czas nad kałużą z twarzą mokrą od łez. Po raz pierwszy od bardzo dawna pomyślał o domu. Wspomnienia rozgrzały mu serce. Wspomnienia o wspólnych obiadach, którym towarzyszył śmiech. O ciepłym łóżku. O wieczorach spędzonych razem z ojcem na ganku, gdzie słuchali koncertu polnych świerszczy. „Ojcze!- wypowiedział to słowo na głos, wpatrując siew swoje odbicie- mówili, że jestem do ciebie podobny. Teraz nawet ty byś mnie nie poznał. O Boże, wszystko popsułem.” Wstał i zaczął iść. Droga do domu była dłuższa niż pamiętał. Szedł w podartym ubraniu, z potarganymi włosami i oblepionymi błotem stopami. Ale nie przeszkadzało mu to, bo po raz pierwszy w kalejdoskopie nieszczęść miał czyste sumienie. Wracał do domu całkowicie odmieniony. Nie domagał się rzeczy, na które niegdyś we własnym mniemaniu, zasługiwał, lecz zadowalał się tym, co dostawał. Przestał mówić: „Daj mi.”, a zaczął mówić: „Pomóż mi.”. Pokora zastąpiła nieposłuszeństwo. Wrócił by prosić o wszystko, nie mając do zaoferowania nic w zamian. Nie miał pieniędzy. Nie miał usprawiedliwienia. Nie miał też pojęcia, jak bardzo ojciec za nim tęsknił. Nie miał pojęcia, jak często ojciec, w przerwie między zajęciami, spoglądał w stronę głównej bramy, wyglądając syna. Nie miał pojęcia, ile razy ojciec budził się w środku nocy po męczącym śnie i wchodził do pokoju syna, by posiedzieć na jego łóżku. Nigdy by nie uwierzył, ile czasu spędził ojciec siedząc na ganku obok pustego fotela na biegunach, pragnąc znów ujrzeć tę postać, ten charakterystyczny chód, tę twarz. Gdy syn zbliżał się do domu, jeszcze raz powtórzył mowę, którą miał wygłosić. „Ojcze zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie (...)” (Łk.15: 21) Zbliżył się do bramy i położył rękę na klamce. Już miał ją nacisnąć, gdy zawahał się. Nagle plan powrotu do domu wydał mu się głupi. „Po co?”- zapytał sam siebie- czy mam jakieś szanse?” Opuściła go odwaga, odwrócił się i postanowił odejść. Usłyszał wówczas kroki. Ktoś biegł. Nie odwrócił się, żeby spojrzeć kto. Pewnie służący, który chce mnie odpędzić lub mój starszy brat, by dowiedzieć się, co tu robię. Postanowił odejść. Lecz głos, który usłyszał nie należał ani do służącego, ani do brata; był to głos ojca
- Synu!
- Ojcze?
Odwrócił się by otworzyć bramę, lecz ojciec już to zrobił. Syn spojrzał na ojca, któremu po policzkach spływały łzy i który rozpostarł ramiona w powitalnym geście.
- Ojcze, zgrzeszyłem- słowa zostały stłumione, gdy syn ukrył twarz w ramionach ojca. Obydwaj płakali. Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, stali w bramie spleceni w uścisku. Słowa były niepotrzebne. Okazano skruchę, uzyskano przebaczenie. Chłopiec był w domu. Jeżeli w powyższej historii znajduje się scena, którą warto byłoby namalować i oprawić w ramki, to ta, w której ojciec otwiera szeroko ramiona. Jego łzy są wzruszające, uśmiech poruszający, a ręce zapraszają do domu. Wyobraź sobie te ręce. Mocne palce. Dłonie pokryte bruzdami. Rozpostarte szeroko jak wrota, nie pozostawiają żadnego wyboru- można tylko wejść. Ciekawe czy Jezus gestykulował, opowiadając tę historię o kochającym ojcu. Gdy dotarł do momentu powitania syna, czy rozpostarł szeroko ramiona, by zilustrować swoje słowa? Czy dostrzegał myśl swoich słuchaczy: „Ja nigdy nie wróciłbym do domu. Nie po tym, co zrobiłem”? Czy widział gospodynię domową ze spuszczonym wzrokiem i przedsiębiorcę, kręcącego głową, jakby mówił: „Nie mogę zacząć wszystkiego od nowa. Sprawy za bardzo się skomplikowały”? I czy nie rozpostarł ramion jeszcze szerzej, jakby mówiąc: „Ależ możesz. Możesz wrócić do domu.”? Nie wiem, czy to zrobił. Lecz wiem, że później tak się stało. Później rozpostarł ramiona najszerzej jak mógł. Tak szeroko, że aż zabolało. I by udowodnić, że ich nigdy nie opuści, kazał je sobie przybić gwoździami do krzyża. Pozostają rozpostarte do dzisiaj.”
Zawsze możesz wrócić i zacząć wszystko od nowa z Jezusem.

2 komentarze: